czwartek, 31 stycznia 2013

Sam w to nie wierzę, ale stało się ... Spotkałem KD Trucka!!!


Pamiętam jak w zeszłym roku w czerwcu, bądź w lipcu trafiłem w internecie na filmy KD Trucka. To było coś. Wcześniej kilka razy widziałem produkcje Hioba, ale to nie było to. Choć nic osobiście do Hioba nie mam, to jednak nie mój typ. Nigdy specjalnie nie szukałem kanałów truckerskich. Mało tego. Nie wiedziałem nawet o ich istnieniu, a działalność wspomnianego już Hioba uznawałem za swego rodzaju ewenement. I tu trafiłem właśnie na kanał Krzyśka. Kompletnie inna bajka. Jego filmy od razu przypadły mi do gustu. Wtedy nawet nie sądziłem, że gdzieś w przyszłości nasze drogi się skrzyżują. Zanim jednak to nastąpiło KD założył forum MLODYTRUCKER.COM, na którym się zarejestrowałem. W sumie nie wiem po co? To nie moja bajka. Skoro nie potrafiłem znaleźć tam swojego miejsca, postanowiłem je opuścić.
Tu nastąpił pierwszy zgrzyt. Rozstaliśmy sie niezbyt ładnie. W sumie na dzień dzisiejszy trudno mi określić, dlaczego tak się stało? Być może KD źle zinterpretował moje słowa, a być może ja użyłem słów zbyt dosadnych. Dzisiaj myślę, że nie ma co rozdrapywać starych ran, bo jak mówi powiedzonko - co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr. Faktem jednak jest, że zamiast jakoś zakumplować się z moim "guru", to nagle staliśmy się wrogami (może to zbyt mocne słowo, ale jednak). Tak, tak. Celowo użyłem tu słowa "guru", gdyż to czytając Krzyśka posty i oglądając Jego filmiki zaraziłem się tym. Także dzisiaj mogę śmiało powiedzieć, że dzięki niemu robię to, co robię.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy po powrocie z kolejnej trasy zobaczyłem w skrzynce mailowej wiadomość: "kdtruck1 zasubskrybował twój kanał w Youtube". Na początku myślałem, ze sobie jaja robi, więc wysłałem mu lekko kąśliwe pytanie (uogólniając) O co kaman? Tu Krzychu zamiast mi napisać, żebym się walił, odpisał mi, że w sumie nic do mnie nie ma, a są między nami sprawy, które poprostu powinniśmy sobie wyjaśnić. WOW. Zagiął mnie...
W późniejszym czasie gdzieś tam KD skomentował mój film, ja jego post i pomału zaczęliśmy się "zakumplowywać". HA. A jednak. Potem skorzystałem jeszcze z zaproszenia na Sylwestra , którego zorganizował u siebie w domu z Markulusem i oczywiście zrobili live stream.
Mam nadzieję, że mi to wybaczysz Krzyśku, że tu wspominam tą historię, ale chciałbym, aby czytelnicy mieli jasny obraz tego, że nic nie zapowiadało naszego spotkania, a bynajmniej nie na stopie towarzyskiej. HEHE. Jeszcze kilka miesięcy temu prędzej bym się spodziewał, że sobie nakładziemy po mordach niż będziemy w jednym trucku pić kawę :D

Dobra. Myślę, że wstęp okazał się już lekko przydługi, a ja przecież nie o tym ;P
W końcu w zeszły weekend pisaliśmy trochę na "fejsie" i okazało się, że ja lecę na Paryż i najprawdopodobniej Krzysiek również. W związku z tym wymieniliśmy się telefonami i gdzieś tam po cichu liczyłem, że uda się nam spotkać. I co? Ano Świat jest mały!!!
Już we wtorek rano staliśmy razem na parkingu i piliśmy kawę u mnie w Dafiku. Dacie wiarę? Jak to Krzychu powiedział. On pracuje w Polsce, ja we Włoszech i spotkaliśmy się koło Paryża.
No coś pięknego.
Tutaj mogę mówić tylko za siebie, ale gadało nam się, jakbyśmy znali się od lat. Strasznie mnie to spotkanie nakręciło. Do tego stopnia, że wciąż o tym myślę. Co rządzi losem człowieka? Przypadek, czy przeznaczenie? Zawsze w podobnych sytuacjach zadaję sobie to pytanie. Odpowiedź w sumie nie za bardzo mnie obchodzi, bo liczy się fakt, że do spotkania doszło, a tego wspomnienia nic mi nie zamaże.
Krzysiek. Bardzo Ci za to spotkanie Dziękuję i oczywiście liczę na kolejne. Spotkanie a Tobą było czystą przyjemnością, Twardo stąpasz po ziemi i trzeźwo patrzysz na świat, a widząc, że na wiele spraw mamy podobny punkt widzenia, wiem, że jeszcze długie godziny mielibyśmy o czym gadać. Długie godziny, których a Ty, ani ja nie mieliśmy. Każdy z nas ma swoją robotę, więc cieszę się i z tej jednej, ale jak już wspomniałem, wierzę, że nie ostatniej...

Chwilka nagrania z naszego spotkania pojawi się w "Kółkach Truckmaniac'a cz.20", choć od razu muszę się przyznać, że tak byłem przejęty tym zdarzeniem, że prawie nic nie nagrałem. Nawet sobie nie zrobiliśmy wspólnego zdjęcia, o którym 2, czy 3 razy wspominaliśmy. No ale nic. Mamy przynajmniej pretekst do kolejnego spota, bo jakby nie patrzeć mamy zaległości do nadrobienia :D

sobota, 15 grudnia 2012

Małe podsumowanie.


Zbliżają się Święta i czas na jakieś małe podsumowanie. Taki mały bilans strat i zysków ;)
Nie będę tu rozliczał mojego życia prywatnego, a skoncentruję się na samej pracy.
      Na pewno najważniejszym wydarzeniem tego roku był odbiór nowego auta. Po 7,5 latach eksploatowania Straliska i przejechaniu razem ponad  1 000 000 km przyszedł czas rozstania i tandemik został zastąpiony ciągnikiem z naczepą.
Po 16 latach uprawiania tego zawodu (z małą przerwą) to pierwszy raz, kiedy dostałem całkiem nowe auto. Stralis co prawda też nie był stary, gdyż jak go dostałem miał 6 miesięcy i 57 tys. km. Ale nie można powiedzieć, że był "funkiel nówka". Muszę przyznać, że to super uczucie. Ten zapach, ten klimat. Niby nic, a jednak jest spora adrenalinka. Do tego całą otoczka, którą stworzyło moje szefostwo, dodało całej tej sytuacji kolejnego smaczka.
Jadąc do dealera nie wiedziałem, że jadę po odbiór nowego auta, tylko, że jadę po wynajęty ciągnik... Ale nię będę się teraz o tym rozpisywał. Podsumowując, był to jeden z najlepszych momentów w mojej dotychczasowej "karierze".
Dodatkowym smaczkiem była przesiadka z tandemu na ciągnik z naczepą. Wbrew pozorom różnice są naprawdę duże, a szczególnie teraz, w zimie :P
      Tematem dominującym w tym roku na pewno był KRYZYS. Mam go szczerze dość. Wszędzie dookoła tylko kryzys. Wcześniej tylko się o tym mówiło, ale nadszedł ten czas kiedy dotknął bezpośrednio i moją firmę. Niestety. Nie będę wdawał się w szczegóły, ale nie życzę nikomu tego "doświadczenia". Pamiętam, rok temu mówiło się o przełomie i o końcu kryzysu. Tymczasem rok się kończy, a przełomu nie było, a i końca kryzysu nie widać. Teraz gadka się powtarza i mówi się o przełomie pod koniec 2013 roku, ale czy można ufać politykom? Heh. Sami sobie odpowiedzcie.
      Na pewno ważnym momentem było założenie bloga. HEH. Dziwne to wydarzenie. Natrafiłem w necie na kilka fajnych blogów i kanałów na YouTube i też się skusiłem. Nolibab, KD Truck, PolskiTrucker, Tkaczykowski, Szwagier...
Fajnie widzieć, że są ludzie z taką samą pasją jak moja i fajnie, że chcą się dzielić swoimi doświadczeniami. Na pewno nie mam żadnej misji, jak np. KD Truck, koncentrujący się na pomocy przyszłym driverom, czy Tkaczykowski, który chciał zmienić postrzeganie truckerów przez resztę społeczeństwa. Nie. Na pewno nie przyświeca mi żaden cel i na pewno nie mam do powiedzenia tyle, co wspomnieni tu blogerzy-truckerzy, aczkolwiek odkryłem coś, co sprawia mi sporo przyjemności, więc póki co dalej zamierzam to kontynuować.
      Na koniec, sądząc, że być może to ostatni wpis w tym roku chciałbym BARDZO SERDECZNIE PODZIĘKOWAĆ wszystkim, którzy zechcieli znaleźć chwilę na przeczytanie moich blogowych wypocin, którzy zechcieli obejrzeć moje filmiki na YouTube, i w końcu tym, którzy zechcieli zajrzeć i dołączyć do mnie na Facebook'u.
DZIĘKUJĘ WAM WSZYSTKIM !!!
Korzystając z okazji pragnę życzyć Wam Spokojnych, Radosnych Świąt w gronie Rodziny, kierowcom tylu powrotów, ile wyjazdów, a wszystkim po kolei spełnienia Bożo Narodzeniowo - Noworocznych życzeń.



Truckmaniac

piątek, 23 listopada 2012

Kryzys?


Kolejna trasa zaczęła się jak zwykle w niedzielę wieczorem. Cała droga do Paryża przebiegła bez najmniejszych problemów, tak samo jak i rozładunki.  We wtorek o 14:30 byłem już rozładowany w Mitry-Mory, w pobliżu portu lotniczego Charles de Gaulle. Zadzwoniłem jak zwykle do bossa, ale tu, o dziwo, zamiast dać mi załadunek na powrót, usłyszałem, że nic nie ma. W związku z tym, pojechałem do Le Thillay, do firmy, z którą od lat współpracujemy. To w sumie rzut beretem od ostatniego rozładunku, a miejsce znajome i bezpieczne. Dodatkowo i prysznic jest na miejscu i kumple, którzy są w okolicy również tam zjeżdżają, więc przynajmniej nie jest nudno.
Oczekiwanie na ładunek przedłużyło się do czwartku rano!!! Dobrych kilka lat minęło, kiedy ostatni raz tak długo stałem bez roboty. Nie wiem, czy to zasługa trwającego kryzysu, czy może zbliżających się Świąt? Kiedyś było tak, że przed Świętami pracy było dwa razy tyle, co normalnie, ale od 2-3 lat ta tendencja się kompletnie odwróciła. Teraz przed Bożym Narodzeniem jest kompletny zastój. Tyle, że jeszcze trochę za wcześnie. Tak się spodziewałem takiej sytuacji, gdzieś za 2 tygodnie, a nie teraz...
Ostatnimi czasy dzięki właśnie takim sytuacjom zaczynam się poważnie zastanawiać nad przyszłością. Wszędzie tylko o kryzysie się mówi. Wcześniej się tylko mówiło, a teraz zaczynamy to odczuwać na własnej skórze. Coraz mniej ładunków za coraz niższe stawki.
Od razu przypomina mi się sytuacja mojego serdecznego kolegi z Rovigo, Matteo. Firma, w której pracował zbankrutowała. Matteo przez ponad rok szukał pracy i nic nie znalazł. Oczywiście można znaleźć, ale albo pracodawcy oferują kontrakt na Słowacji, lub w Rumunii, albo na krajówce, na chłodni i jazda niemalże 24/24h... W końcu nie widząc rozsądniejszego wyjścia zrobił licencję i wziął w leasing swojego konia z naczepą.
Z boku wygląda to pięknie. Śliczne, nowe 500 konne Volvo z nową naczepą. Pomyśleć by można, że w sumie ta utrata pracy na dobre mu wyszła. Niestety są to tylko pozory.

Ostatnio siedzieliśmy trochę u niego "w papierach" i co się okazuje? Opłacalność takiego przedsięwzięcia jest sprawą mocno umowną. Są miesiące, że faktycznie zostanie mu na czysto trochę ponad 3 tysie €, ale są i miesiące słabsze, kiedy nie ma nawet 2000... I nie ma tu mowy o trzynastce, czternastce, urlopie płatnym itp.  Teraz jeszcze jest powiedzmy OK. Matteo jest kawalerem i mimo swoich 35 lat, mieszka ciągle w domu rodziców. W sumie nic dziwnego. W jego sytuacji po co mu mieszkanie? W każdym razie ma na utrzymaniu tylko siebie. Do tego zestaw jest nowy i nie wymaga wkładu finansowego. Kilometry jednak uciekają i auto nie młodnieje. To trzeba opony kupić, to coś wymienić, to jakąś obsługę zrobić, a wszystko kosztuje. Jednym słowem MASAKRA.
Zawsze marzyło mi się, że kupić swoje auto, ale właśnie rozmowy z moim szefem i m.in. z Matteo skutecznie mi ten pomysł wybiły z głowy.
Wracając jednak do kryzysu. Ile jeszcze potrwa? Czy może w ogóle nie minie? Może to już jest nasza nowa rzeczywistość? A może Unia się rozpadnie? A jeśli nic się nie zmieni, ile jeszcze moja firma wytrzyma? Trudno o optymizm, kiedy dookoła widzi się tylko upadające firmy, a nowych w ich miejsce nie ma. Każda miejscowość straszy pustymi halami. Wszędzie magazyny do wynajęcia, do sprzedania...
Pamiętam dokładnie rok temu politycy się wypowiadali, że ten rok będzie przełomowy i od tego roku zacznie się "ruszać" ekonomia. Tymczasem 2012 ma się ku końcowi. Niestety tylko rok, bo z tego, co widzę kryzys trwa i ma się całkiem dobrze.

środa, 14 listopada 2012

Mały, jesienny dół


Trzeci tydzień mija od ostatniego posta, a mi jakoś pomysły się skończyły. Może to ten jesienny nastrój?
A może raczej fakt, że zbliżają się Święta Bożego Narodzenia, a więc czas, kiedy wybieram się ze swoją Rodziną do kraju. W tym roku odpuściliśmy sobie wakacje, więc w Polsce nie było nas cały rok.
Raz na rok móc pojechać do kraju, spotkać się z Rodziną i przyjaciółmi...Ot i ta piękniejsza strona emigracji. Wszystko ładnie z boku wygląda, ale to tylko powierzchowność.
Co mi dało opuszczenie kraju i co musiałem dla tego poświęcić? Warto?
Ostatnimi czasy wciąż nad tym rozmyślam i najgorsze jest to, że nie potrafię znaleźć jednoznacznej odpowiedzi. Nie wiem, czy w ogóle taka istnieje?
Bilans strat i zysków powiedzmy, że wychodzi na zero, tylko czemu w takim razie nie mogę pozbyć się uczucia, że coś po drodze spieprzyłem?
Czy decyzje kolejno podejmowane były słuszne? Pewnie nie wszystkie. Czy dobry kierunek obrałem? Czy dobrze pokierowałem swoim życiem?
A co, jeśli nagle się okaże, że to wszystko psu na budę?
Ot, taki właśnie nastrój ostatnio mi towarzyszy. Dlatego właśnie nie lubię jesieni. Wraz ze słońcem znika mój pogodny nastrój.
Jak to śpiewa w jedym kawałku Luxtorpeda: GDZIE JEST MOJA SEROTONINA ?!

Dobrze, że kolejne trasy szybko lecą. Jeszcze troszkę ponad miesiąc i to najbardziej oczekiwane kółko. Tym razem osobówką ;)
Myślę, że jak się spotkam z teściem, trochę pogramy, trochę wypijemy to i nastrój się polepszy.

Póki co, sorki za lekko zdołowany post. Na szczęście bardzo krótki to i dół mniejszy ;)

środa, 24 października 2012

Paryż trochę inaczej


W tym tygodniu Paryż. Zapowiadało się tak zajebiście...
Nie, żeby mi jakoś specjalnie zależało na pojedynczych rozładunkach. Nie, nie, nie. Myślałem, że będzie ciekawie, w końcu coś innego. Rozładować się miałem we wtorek o 6 rano w dużym centrum handlowym na obrzeżach Paryża (Rosny2). A dokładniej na "budowie" na terenie tegoż centrum. Lubię takie miejsca, bo to taka odskocznia od "normalności".
No ale cóż. Moje wyobrażenie, a może raczej pobożne życzenie to jedno, a rzeczywistość to drugie...
Wyobraźcie sobie sytuację, kiedy jesteście kierownikiem robót. Na dowiezienie i rozładowanie i w ogóle wszelkie prace poza terenem samej budowy macie czas od zamknięcia Centrum aż do jego otwarcia. Tutaj wydawało mi się logiczne, że skoro otwarcie jest o 10, to kazali mi przyjechać na 6 rano. Prawda?
Okazało się jednak, że oprócz mnie przyjechały jeszcze 2 ciężarówki z tym samym towarem (płytki marmurowe) i dodatkowo jedna z regipsami. Tutaj jeszcze nic złego się nie dzieje, ale zaczyna...
Staliśmy tam pod szlabanem jak te debile aż do 8 rano!!!
No kurde jak teraz rozładować 4 auta jednym widlakiem w 2 godziny? Paranoja! Pierwszy wjechał gość z płytkami. ja byłem drugi, ale coś mnie tknęło i wjechałem od razu za nim. Całe szczęście.
Tylko na tą jedną ciężarówkę zeszła 1godzina i 40 minut! Mamy więc 9:40 i zaczynają zrzucać mój towar. Tuż przed 10 przyjeżdża ochrona i każe mi wyjeżdżać. Kategorycznie odmówiłem. Skoro zaczęli, mają skończyć. Chaos się taki zrobił, że czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Ze swojej strony powiedziałem tylko, że w tym stanie się stąd nie ruszę. Są dwa wyjścia. Albo mnie rozładują do końca, albo załadują mi ten towar, który zdążyli już rozładować i wtedy jadę rozładować to do naszego depozytu, a potem niech sobie radzą.
Żałuję tylko, że w całym tym, zamieszaniu nie przyszło mi do głowy nakręcić tego zajścia. HAHAHA
Kierownik budowy, architekt, kierownik ochrony i dyrektor całego Centrum. Kłócili się, jak dzieci w piaskownicy o wiaderko i grabki :P
Efekt był taki, że Dyrektor Centrum zagroził kierownikowi budowy, że jeżeli natychmiast nie opuszczę terenu Centrum, to zamknie budowę...
Tu już było jasne, że muszę wyjechać. Nie zwrócili tylko uwagi na jeden, drobny szczegół. W tym czasie, kiedy oni się między sobą "żarli", to robotnicy skończyli mnie rozładowywać. O ile na pierwszą ciężarówkę (z identyczną ilością tego samego towaru) potrzebowali 1:40h, to mnie zrzucili w niewiele ponad pół godziny...Czyli można ;)
Ręce opadają.
Tak czy siak. Udało się. Trochę nerwów mnie to kosztowało, ale się udało. Kolejne dwie ciężarówki zostały na zewnątrz do zamknięcia Centrum, bodajże do 22.
Takie skrzynie wiozę spod Torino w okolice Verony
Załadunek szeryf znalazł dopiero po południu, ale to już była formalność. We wtorek po południu załadunek. W środę rozładunek w Torino. Dodatkowo udało mi się załadować kolejny ładunek w okolice Verony, więc dalej szło już jak z płatka. Jutro tylko rozładuję się w Sommacampagna przed południem, potem pojadę sobie na myjnie i jakąś obsługę zrobię na bazie.
Na piątek planu jeszcze nie znam, ale pewnie jak zwykle pokręcę się w koło komina a wieczorem załaduję kolejne "kółko".
Na pewno ta trasa miała być ciekawa i ciekawa była. Na pewno na długo zapadnie mi w pamięci, ale chyba nie o taką "ciekawość" mi chodziło...

czwartek, 18 października 2012

Powtórka z rozrywki


Drugi tydzień z rzędu robię to samo kółko. Nie narzekam, bo fajna trasa. Dodatkowo, zamiast nadkłądać drogi i lecieć przez Luksemburg, już tego nie robie, bo się po prostu nie opłaca. Na dzień dzisiejszy paliwo tam kosztuje tyle, co we Francji. Oczywiście na pompie widać cenę niższą, ale nie ma to związku z ceną paliwa, tylko z odpowiednikiem naszego podatku VAT, który i tak przecież odciągamy. W Luksemburgo VAT wynosi 10%, a we Francji 19,6%. Jeżeli z ceny z pompy odliczymy te wartości, wychodzi nam to samo...
Gdzie te czasy, kiedy na Luxie paliwo kosztowało niemalże połowę ceny...
Tak czy siak, realia są jakie są i trza się do tego dostosować. W związkuz tymi cenami już nie nadkładam drogi, tylko jadę po prostu najkrótszą. Zamiast ze Szwajcarii jechać na Strasbourg, wcześniej (za Colmar) odbijam na "landówkę" D459, którą jadę przez (płatny) tunel Maurice Lemaire, w strone St. Die des Vosges, a dalej N59, N333, która przechodzi w A33 do Nancy i następnie A31, N4 w stronę Paryża. Później już tylko odbijam na N44 do Reims i za Reims wskakuję dopiero na A26, którą jadę już niemal do celu.
Dobrze sie tam jeździ, bo i droga dobra a i widoki super. Zresztą zawsze wolałem landówki od autostrad...
Do klienta dojechałem we wtorek o 11, tym razem jednak nie rozładowali mnie od ręki, jak to się dzieje zazwyczaj, a kazali mi czekać do 13 (bo tak mam robioną awizację). Jakoś wcale mnie to nie zmartwiło, a wręcz przeciwnie. Poszedłem sobie pod prysznic, posprzątałem jak należy w kabinie, a i czas był na spokojny obiad. Czego chcieć więcej?
Po rozładunku dowiedziałem się od szefa, że i tak nic mu się nie udało znaleźć na dzisiaj, także mój ewentualny pośpiech i tak nic by się nie zdał. Czasem trzeba po prostu pozwolić by sprawy toczyły się po swojemu :)
Załadunek mam od naszej zaprzyjaźnionej firmy z Roncq (koło Lille) na środę rano. Też super. Od miejsca zrzutu miałem do przejechania ok.140 km, więc bez pośpiechu się tam przestawiłem. Na miejscu byłem ok 16 więc czasu do zagospodarowania mnóstwo. Skoczyłem do pobliskieo Lidla na małe zakupy, a potem samym koniem do centrum Tourcoing zatankować 300l paliwa. Na tym, co mam w kotle powinienem był dojechać do Luxa, ale potem i tak nie mógłbym się zatankować do pełna, bo na karcie DKV jest limit dzienny 1500€, co na dzień dzisiejszy stanowi trochę ponad 1150 l. diesla, a w kotły wchodzi mi 1300 l.
To bardzo ważne w naszym przypadku, żeby "na powrocie" tankować się do pełna, bo we Włoszech ceny paliw mamy chyba z kosmosu. Nie wiem, czy to najdroższe paliwo w Europie, ale jeśli nie, to na pewno prawie. Na dzień dzisiejszy ropa kosztuje tam ok 1,70 €/l. Nieźle, co?
Dlatego właśnie wracając z trasy wszyscy tankujemy się na maksa i w firmie ściągamy ile się da, do cysterny, dzieki czemu te kilka solówek, które latają na krajówce mogą jeździć na naszym, trochę tańszym paliwie.
Wracając do mojej trasy.  Zgodnie z planem na załadunku zjawiłem się przed 8 rano. NIestety. Przede mną były już tam 2 inne ciężarówki, więc czasu trochę ucieknie. Znam tą firmę dobrze, bo juz wiele razy się tu ładowałęm i wiem, że do najszybszych nie należą. Na raz wjeżdżają do magazynu 2 auta. Najpierw ładująpierwszego, a potem, kiedy ładują drugiego, ten pierwszy zakłąda pasy i zamyka kurtynę. Jak wyjadę stąd o 11 to będzie dobrze...
No. To wyjechałem. Po 14-tej... I to nie cała naczepa załadowana, tylko 8m. Oczywiście dodatkowe przepychanki, bo przecież za 8m nikt nie zapłąci jak za 13. Więc wyskoczyło dodatkowe 8 palet, prawie 50 km w sronę Brukseli. Następnie 2 palety we Francji, w Cambrai. Tak , czy siak, miało być szybko, a wyszło tak, że praktycznie cały dzień straciłem na załadunki. Po wyjeździe z Cambrai przejechałem jeszcze 4 godziny i trza było stawać (choć jazdy miałem nie całe 7h), bo 15 godzin sie kończyło.
W sumie to też nie ma na co narzekać, bo przecież i tak nic mnie nie goni, a w piątek tak, czy siak będę w domu. Może te przez to, że ostatnie kółka tak mnie rozpieściły, że ...

...w końcu musiało się coś spieprzyć :D
Czwartek na szczęście przebiegł bez żadnych komplikacji. Przed 16 zrzuciłem 2 palety z Cambrai w Lainate( koło Milano), potem udało mi się dojechać koło Brescii z tym niekompletnym kompletem i też to zrzuciłem. Z racji, że było juz po 18 spokojnie pojechałem do Flero, żeby zobaczyć miejsce, ewentualne godziny rozładunku itp. Na miejscu byłem o 18:45 i okazało się, że jakbym przyjechał 15 minut wcześniej, to te 8 palet by mi rozładowali... No cóż. Trudno. Zrzucę jutro rano. Otwierają o 7:30 i jestem pierwszy.
Potem, po południu załadunek w Padovie, zrzut u nas na magazynie, załadunek też na magazynie i WEEKEND.
W sobotę FESTA!!! Córcia jutro kończy 2 latka :D

czwartek, 4 października 2012

Co by za miło nie było...


W zeszłym tygodniu kółko było tak szybkie, że w sumie nawet nie było czasu go opisać. Wyjechałem z domu , jak zwykle w niedzielę wieczorem, a w środę, w południe byłem już rozładowany w Milano. To się nazywa tempo ;) Zdążyłem jeszcze zrobić coś a'la przeprowadzkę w okolicy i wieczorem stałem na Area di Servizio Lainate, czekając na dalsze dyspozycje. W czwartek rano zadzwonił mój spedytor i dał mi załadunek całej naczepy na północ od Brescii. Zjechałem w Bergamo i pojechałem SS42 w stronę Lovere. Ależ tam są widoki... Z jednej strony góry, a z drugiej jezioro, wzdłuż którego biegnie droga. Coś pięknego.
 O 11 byłem na miejscu, a w południe już załadowany jechałem w stronę Verony. Na miejscu rozładowali mnie od ręki, dzięki czemu o 16 byłem w domu. W czwartek...
Coś za dobrze mi idą te kółka ostatnio. Popierdzieli się w bańce :D
W piątek standardowe kręcenie się "wokół komina" i na wieczór mój docelowy załadunek. Tym razem już tak pięknie nie było. Naczepę wypiąłem na bazie tuż przed 1 w nocy.
Kolejną trasę, tym razem do Belgii zacząłem w deszczu. Może deszcz to mało odpowiednie słowo. Bardziej by tu pasowało określenie urwanie chmury. O ile jeszcze z perspektywy ciężarówki nie wygląda to tragicznie, to już w osobówce wcale tak różowo nie jest. W konsekwencji nikomu się dobrze nie jedzie. W Como zamiast być tuż po północy, to zaparkowałem o 1:30. Ponad godzinę opóźnienia na 200km drogi.
W poniedziałek po deszczu pozostały tylko kałuże i niestety całe upieprzone auto. Nie zapowiadał się dobrze ten tydzień. Załadunek w piątek do późna, już na starcie opóźnienie i do tego jeszcze kabina auta z żółtej stała się żółto-błotna :(
Na Szwajcarii na szczęście ruch od rana był wyjątkowo mały, także wszystko szło jak z płatka. Od granicy do granicy jest 293km i przejechałem je w 3h 45min. Biorąc pod uwagę, że trzeba przejechać przez góry z ponad 20 tonami na plecach, uważam to za wynik wręcz zajebisty. Zadowolony, że udało się trochę odzyskać z czasu straconego wczoraj, wjechałem na granicę w Basel-Saint Louis. Szybko jednak uśmiech z twarzy zdjął mi francuski celnik, który zażyczył sobie najpierw faktur do wglądu, a potem chciał zobaczyć jedno "coś". Pokazał mi fakturę i pyta mnie co to jest? A skąd to niby ja mam wiedzieć? Sprawa jest prosta, jak się wiezie jeden towar. Ale co, gdy ma się na pace "groupage"? 90-100 różnych towarów dla różnych klientów? W każdym bądź razie pan celnik zażyczył sobie to "coś" zobaczyć. W sumie żaden problem (poza nieuniknioną stratą czasu), gdyby nie fakt, że panu nie chciało się szukać, tylko zażyczył sobie, żebym ja mu to pokazał. HAHAHA. Powiedziałem mu, ze naczepa jest załadowana od podłogi aż po sufit i jak chce, to niech sobie szuka. Ja się tego nie tykam. Oczywiście nie obyło się bez polemiki, że niby muszę itd, itp.Chciał mnie jeszcze "postraszyć", że jak mu tego nie pokażę, to weźmie mnie na depozyt i tam rozładuje całe auto. Poszedłem do tyłu, otworzyłem drzwi i powiedziałem, że nie ma sprawy. Ciekawe tylko, kto to później załaduje :P Zgasł mu trochę uśmiech i odniosłem wrażenie, że i zapał go opuścił. Poszedł do biura, popatrzył coś w komputerze, pogadał z kolegami i nagle... okazało się, że wszystko jest OK i mogę jechać dalej. Półtora godziny jałowej gadki bez sensu. Z jednej strony miałem sporą satysfakcję, że poniekąd pokrzyżowałem mu plany, z drugiej jednak wkurzony byłem tą stratą czasu. O ile czas mnie nie goni na rozładunki, bo rzadko miewam awizacje, to pośpiech jest wymuszony trasą.
Cały ten stracony czas zadecydował, że do Strasburga dojechałem w godzinach szczytu po południowego, a co się z tym wiąże? Korek i kolejne straty czasu. Na domiar złego, kiedy zaczęło się rozluźniać, podjechało do mnie dwóch policjantów na motorach i ściągnęli mnie z autostrady. Myślałem, że zwykła kontrola, ale nie. Szanowni policjanci stwierdzili, że nie zachowałem bezpiecznej odległości od ciężarówki przede mną. No KU.... A jaka jest bezpieczna odległość między pojazdami w korku? 50m? Masakra. Podobało mi się to czy, nie, efekt macie na zdjęciu obok :( :( :( Na szczęście nie jakiś tam majątek, ale wolałbym to wydać na 100 innych rzeczy, niż wyrzuć w błoto.
Dopiero poniedziałek a tu takie hece. Strach się bać, co będzie dalej.
Do Luxa doleciałem już bez przygód i tak samo bez przygód rozpocząłem wtorek. Na pierwszym rozładunku pod Antwerpią byłem już przed 8. Sprawnie poszło i o 10 dojechałem do Oostendy zrzucić wszystkie "śmieci". Teraz jeszcze Seclin w północnej Francji i szukamy powrotu.
To też nie najgorzej wyszło. Na początek wróciłem do Belgii, do Waregem i załadowałem jednago widlaka i jedną platformę. Potem wróciłem do Francji, do Roncq, do zaprzyjaźnionej firmy transportowej, w której wspólnikiem jest Polak z pochodzenia, Filip. Często się u nich ładujemy, więc i tym razem coś tam się znalazło, ale na środę. Do tego szef mi dokoptował 10m3 mebli.
Plan na środę? Widlak i platforma zajęły 3,5m, potem ok 2m mebli, powrót do Roncq, żeby doładować jakieś 2m i ostatnie miejsce (też od Filipa) to Cambrai i 17 palet do Milano. W sumie ciężko nie jest, coś około 9t. Problem tylko, że na siodle mam 6t (widlak + platforma) a na pozostałych 10m jest zaledwie 3t. No ale co zrobić. Trza trochę bardziej uważać.
Może nie poszło dokładnie tak, jak to sobie zaplanowałem, ale co poradzić. Ten tydzień mija pod znakiem opóźnień na każdym kroku. Według tego, co sobie zaplanowałem, z ostatniego załadunku miałem wyjechać przed południem. Niestety. Z meblami miało pójść od ręki, a stałem tam 2h, bo towar był nie gotowy. U Filipa wszystko OK, Wyjechałem po 15 minutach. Nic mi to jednak nie dało, bo zanim dojechałem do Cambrai na ostatni załadunek było już południe. Załadowali mnie dopiero po drugiej. No nic. Nie wszystko ode mnie zależy. Szkoda tylko, że tyle czasu starciłęm na czekaniu, przez co nie dojadę tam, gdzie chciałem. Zaplanowałem sobie spotkać się z kumplem (który ma od Filipa stałe powroty) w fajnej knajpce koło Nantua. Dobry parking strzeżony dla trucków (dla klientów za darmo), dobre jedzenie i w miarę tanie i czyste, darmowe prysznice dla kierowców. Sam tam jeszcze nie byłem, ale Matteo nie należy do lejwodów, więc wierzę mu na słowo. No nic. Nie tym razem. Dzisiaj musiałem się zadowolić Centre Routier w Macon. Zawsze się tam tankuję i w sumie też jest OK. Do restauracji jak już iść, to w towarzystwie, więc kolację zjadłem sobie w kabinie, a z prysznica zapobiegawczo skorzystałem na załadunku w Cambrai ;)
Rano w czwartek zaspałem... Obudziłem się z budzikiem o 6, ale jakoś nie mogłem się podnieść. Jak to zwykle bywa, pomyślałem sobie, że poleżę jeszcze 10 minut. HA. 10 minut zamieniło się w godzinę. Zerwałem się o 7, gdzie teoretycznie od 10 minut powinienem już jechać. No cóż. może się zdarzyć. Na szczęście już nigdzie się nie spieszyłem. I tak o 14 byłem już w Lainate koło Milano na rozładunku, po którym już tylko musiałem dojechać na bazę.
Na bazie rozładowałem meble i kilka innych "śmieci" i zabrałem się za szybką obsługę. "Żółtek" przez 50 tysi wypił 4l oleju. Nie jest źle.
Przesmarowałem siodło, zwrotnice, dolałem płynu do spryskiwaczy itp.
Jutro luzik. Rano jadę do dealera do Bassano del Grappa, gdzie będą mi zakładać "Night Lock". W końcu będę spał spokojnie :)
Potem już tylko zrzucę platformę i widlaka w Arzignano, załaduję komplet w Pastrengo, i weekend.